niedziela, 5 kwietnia 2020

"Córki chcą inaczej" Eugenii Kobylińskiej - Masiejewskiej



Nie dane mi było ocenić tej książki po okładce, bo posiadany przeze mnie egzemplarz przeszedł długą drogę, zanim trafił do mojej biblioteczki. Introligatorska oprawa była jednym z etapów jej życia, a podejrzewam, że rekonwalescencji po naprawie nie zaznała, bo i nowa, zdawałoby się - mocna, okładka kwalifikuje się do wymiany. Książka musiała być czytana dziesiątki, jak nie setki razy, a przed rozpadem całkowitym uratowało ją oryginalne szycie stron. 

"Córki chcą inaczej" trafiły do mnie w dzieciństwie. Dostałam ją od "babci sąsiadki", która pod koniec lat osiemdziesiątych  zdecydowała się wyemigrować na Zachód. Egzemplarz nie ma stron tytułowych, posiada za to kilka okrągłych bibliotecznych pieczęci oraz poważną pieczątkę Górniczego Ośrodka Turystyczno Sportowego "Zagroń", należącego w czasach PRL-u do KWK "Szczygłowice". Czyli - książka została prawdopodobnie wypożyczona na jednym z turnusów i nie zwrócona. Ośrodek mieści się w Szczyrku. Działa do dziś, oczywiście obecnie pod prywatną egidą. Moja mama przypomniała mi, że w roku 1980 spędzaliśmy w nim urlop. Miałam wówczas niecałe 4 lata."Zagroń" wybudowano na początku lat siedemdziesiątych.

"Córki chcą inaczej" to jedna z wielu młodzieżowych książek Eugenii Kobylińskiej-Masiejewskiej. Nie czytałam jej innych powieści, ponieważ cóż, chyba się trochę obawiałam. Bo choć "Córki" bardzo mi się podobały i wielokrotnie do nich wracałam, to przyznaję, że klimat był delikatnie przestarzały.  I nie chodzi o samą treść książki, bo tematycznie dzisiaj książka byłaby na czasie. I może to nawet przykre, że problemy nastolatków:  przemoc domowa, alkoholizm rodziców, ich przepracowanie i rozwody, zaniedbanie dzieci, depresja, zjawisko sponsoringu, ubóstwo -  są dziś aktualne. Te same problemy, tylko inny poziom bytowania. I właśnie opis tych okoliczności socjalnych, czy szkolnictwa, był dla mnie trochę egzotyczny - choć zrozumiały. 

Cieszę się, że ta książka nadal znajduje się w mojej biblioteczce. W obecnym stanie nadawałaby się wyłącznie na makulaturę. Czasem lubię do niej wrócić. Choćby po to, żeby przypomnieć sobie, jak pisze się dobre młodzieżowe książki. Stara szkoła pisania miała więcej szacunku dla czytelnika, niż współczesne. Może i było w niej więcej poprawności, czy moralizatorstwa, ale równocześnie poruszane problemy opisywane były jakoś dojrzalej, z głębią. I sami bohaterowi wydają mi się rozsądniejsi, bardziej odpowiedzialni i świadomi swoich sytuacji.

Książka jest dla mnie osobliwą pamiątką. I choć strony kruszeją, a klej introligatorski puszcza, to nadal jest w niej dusza, tli się literackie życie dziewczynek, czyichś córek.

I oczywiście przypomina mi lubianą "babcię sąsiadkę".

Na zdjęciu stara zakładka - rok 1967. Otrzymałam ją od p. Andrzeja - antykwariusza z Chorzowa. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz