piątek, 27 listopada 2020

Kropkowanie - zakładka urodzinowa




Tegoroczny urodzinowy prezent od teściowej, to elegancka zakładka wykonana w technice dot painting, czyli zdobienie kropkami. Technika tylko pozornie prosta - wymaga ogromnej cierpliwości, skupienia i wyciszenia. Podziwiam wszystkich, którzy są w stanie połączyć wszystkie te elementy.

W moim wypadku najlepiej wychodzą mi kropki wykonane dziurkaczem biurowym. Po ćwierćwieczu ćwiczeń wychodzą idealnie okrągłe.

Zakładka przepiękna. Jedna z piękniejszych jakie otrzymałam. Dziękuję.




 

środa, 25 listopada 2020

Michel Deon "Liliowa taksówka"





"Liliowa taksówka" Michela Deona

Irlandzkie miasteczko, dzikie krajobrazy, mieszkańcy i przyjezdni, niepokoje i zauroczenia. I taksówka, która przemierza historię opowiedzianą przez głównego bohatera - relację z nieśpiesznych, acz wciągających małomiasteczkowych wydarzeń. Niby nic nadzwyczajnego w tej historii nie ma - ot, obyczajowa opowieść z elementami kryminału, zimnym wiatrem na wrzosowiskach i odrobiną romantyzmu. Niby nic, ale słowa Deona mają w sobie niesamowicie wymowną moc:  nad stronami książki unosił się z wiatrem krzyk spłoszonych bekasów, czułam krople siekącego  po twarzy deszczu, zapach torfowisk mieszał się z aromatem porannego jajka na bekonie - byłam tam całą sobą, obserwowałam ptaki, mokłam, marzłam, pędziłam liliową taksówką.

Żałuję, że nie ma więcej tłumaczeń innych powieści Deona, że już nie doświadczę mocy jego słów, że nie przeczytam...

Przede mną filmowa adaptacja "Liliowej taksówki" z 1977 r. Przynajmniej tyle. 
Lekturę polecam.

wtorek, 10 listopada 2020

Recenzja serii Penny Reid "Kółko singielek miejskich"



Na tytuł serii "Kółko singielek miejskich" mąż mój parsknął śmiechem. I prawidłowo - bo już sam tytuł wskazuje, że to romantyczne komedie.

Siedem przyjaciółek - inteligentnych i z humorem   - spotyka się w każdy wtorek na pogaduchy i dzierganie. Szydełkują, robią na drutach i rozprawiają o swoim uczuciowym życiu, które jest średnio średnie. Jak łatwo się domyślić, każda część serii opowiada historię miłosną jednej z dziewczyn. 

Pierwszy tom serii, czyli  "Randka z homo sapiens" to bardzo zabawna opowieść o Janie - dziewczynie, która składa się z ufności, uwielbienia dla encyklopedycznych faktów i ponadprzeciętnych matematycznych zdolności. Ufność Janie sprawia, że nie zauważa zbliżającej się katastrofy w dotychczasowym związku, na dodatek niespodziewanie zostaje zwolniona z pracy. Ratuje ją z opresji "ochroniarz" Quinn, który doceniając fotograficzną pamięć Janie i matematyczną lotność, oferuje jej pracę. I siebie też oczywiście.

Spotkałam się z zarzutem, że główna bohaterka zachowuje się głupio i nie zauważa oczywistych rzeczy. Ups! Janie jest typowym przykładem osoby, która posiada wyobraźnię ejdetyczną, co jest niewątpliwie niesamowite, ale może utrudniać jej dostrzeżenie oczywistości i odczytanie intencji innych ludzi. Poczytałam, dowiedziałam się - i będę bronić zachowania Janie. Nieczęsto spotyka się w romansie  taką osobę - nieoczywistą, inteligentnie wygadaną i  ...  poniekąd dziwną. 

W tomie "Przyjaciele bez bonusu" druga miejska singielka znalazła swoją miłość. Tym razem to pani doktor Elizabeth, która dość niechętnie odświeżyła przyjaźń z Nico - irytującym przyjacielem z dzieciństwa, obecnie atrakcyjnym showmanem. Nico próbuje przekonać Elizabeth, że łączy ich coś więcej niż przyjaźń - dziewczyna jednak, pełna obaw i niemiłych wspomnień, nie pozwala sobie na uczucie. Oczywiście ma pod górkę. Mur wątpliwości atakowany jest z kilku stron: przez rodzinę Nico, paparazich, niezrównoważoną stalkerkę i głupie serce. 

"Haker i dziewczyna", czyli tom trzeci, to moja ulubiona część. Tłumaczenie tytułu "Love hacked" trochę wydawnictwu nie wyszło, ale wybaczam. :) Przemiła pani psycholog Sandra i przystojny kelner Alex hakują nawzajem swoje serca. Skrycie, nieświadomie, ostrożnie, momentami niechętnie - ale skutecznie. Sandra - singielka przed trzydziestką, regularnie umawia się na randki w tej samej restauracji. Każda z randek, zamiast ognistym seksem, kończy się sesją terapeutyczną faceta, z którym przyszła, oczyszczającym morzem łez i  "tylko" przyjaźnią - czasem jeszcze przed kolacją. Co dwa tygodnie kolejna próba i kolejna przyjaźń. A Sandra usycha z braku miłości. Kelner Alex obserwuje Sandrę i jej randki od dwóch lat. Pewnego wieczoru, postanawia złamać schemat - po opuszczeniu stolika przez kolejnego uprzyjaźnionego,  przysiada się do Sandry i je z nią kolację. To początek miłosnego binarnego kodu, gdzie na dwójkowy system Sandry i Alexa złożyło się 0 (zero) psychoterapii i 1 (ten pierwszy) namiętny pocałunek. Potem ciąg zero jedynkowych przepychanek, który ostatecznie tworzy wspaniały uczuciowy zapis. 

Co według mnie wyróżnia tę serię? Ogromne poczucie humoru bohaterów (i autorki) oraz starannie wyważona mieszanka namiętności i realizmu. Czekam na kolejne części, bo z tak dobrymi romantycznymi powieściami dawno się nie spotkałam. 



czwartek, 24 września 2020

Tryptyk runiczny

 


Tryptyk runiczny - dzieło mojej teściowej Barbary :).

Moje propozycje tytułów:


Tryptyk ekonomiczny "Run na bank"

Tryptyk filmowy "Potrójne życie weruników"

Tryptyk osobowościowy "Renuwacja wizerunków"


Ostatnio na blogu nie bywam, ponieważ przeniosłam prezentowanie swojej kolekcji na instagram.

Zasięg większy, zainteresowanie zadowalające, a i kontakt z odbiorcami intensywniejszy.

Dla zainteresowanych - nazwa mojego profilu, to @zalozone_strony

Pozdrawiam.





czwartek, 25 czerwca 2020

Smętna dziwaczka



"Smętna dziwaczka, wiecznie z nosem w książce, ubrana jak na rozmowę kwalifikacyjną na stanowisko księgowej w salonie pogrzebowym". Cytat ze "Śnieżycy" Neala Stephensona, którą niedawno czytałam. Oczywiście jako księgowa poczułam się dotknięta. Mój mąż stwierdził, że jestem przewrażliwiona. A ja po prostu nie lubię stereotypów, tym bardziej, że niejednokrotnie słyszałam tekst: "pani nie wygląda jak księgowa". Czyli jak kto? Jak kobieta?

Zakładka na zdjęciu, to oczywiście praca mojej teściowej. Rezultat użycia dziurkacza biurowego. W tym wypadku nuda, czy kreatywność?

poniedziałek, 22 czerwca 2020

"Gniazdo światów" - recenzja książki Marka S. Huberatha




Gavein Throzz, jak każdy obywatel Lavath, zgodnie z prawem w wieku 35 lat opuszcza obecną krainę i przenosi się do Davabel. Podróż na wysokości sekundowej trwa 36 godzin. Jego o 4 lata młodsza żona, której wiek jeszcze nie pozwala na przybycie do kolejnej krainy, wybiera czteroletnią realną podróż statkiem. Do Davabel docierają w podobnym czasie i są równolatkami. Nowy etap w życiu, nowe wyzwania. I żadnych pozytywnych wydarzeń.

Jedna z najciekawszych polskich powieści SF jakie czytałam. Nie bez powodu nagrodzona w 1999 r. Zajdlem, Śląkfą i Srebrnym Globem. Wróciłam do niej po latach, żeby pozwolić zaistnieć bohaterom ponownie. I nie są to przesadnie wzniosłe słowa, tylko odniesienie do treści "Gniazda Światów". To opowieść dla tych Czytelników, którzy choć raz zastanawiali się, co dzieje się z bohaterami, gdy książki nie są czytane. Czy następuje zawieszenie czasu, czy raczej dzieje się wszystko równocześnie? Skąd zmiany w książce czytanej po raz drugi? Rzeczy wcześniej nieuchwytne stają się wyraźne i odwrotnie. Może to nie tylko nasze złudzenie. Może bohaterowie mają tyle wcieleń, ilu Czytelników śledzi ich historię?

Powieść Marka S. Huberatha to gratka dla matematyków i humanistów, koneserów kryminałów i thrillerów, miłośników SF i fantasy, ale przede wszystkim dla wszystkich, którzy chcą przeczytać oryginalną, wciągającą i spójną powieść. Polecam właściwie każdemu. Niech nie zraża etykieta SF. Niech nie odstrasza mało efektowne wydanie. Ważny jest świat, który gnieździ. Ważna jest gra, którą Autor prowadzi z Czytelnikiem. 

piątek, 19 czerwca 2020

Przyszłość przelewa się w przeszłość...




"Przyszłość przelewa się w przeszłość przez zwężenie w teraźniejszości" - jak pisał Pratchett w "Kosiarzu". 


Oczywiście, że się z tym godzę, jednak uczciwsza byłaby dodatkowa zależność: im więcej przeszłości za nami, tym szersza niech będzie teraźniejszość, bo brak czasu w niej na wiele przyjemnych (więc ważnych) spraw.  

Każdy ma takie stany lękowe, jakie sobie wypracował, a moje skupiają się na świadomości, że nie przeczytam wszystkich książek, które przeczytać bym chciała. Zapisana jestem do kilku bibliotek, a książki biorę równocześnie na karty wszystkich domowników. W domu zachłystuję się zdobyczami i martwię, że nie zdążę przeczytać książek z pozostałych bibliotecznych półek. 

Zadumany ten post, bo wyciągnęłam zakładkę - prezent teściowej na moje 33 urodziny. Minęło od nich prawie 11 lat (!). 
Pytam: kiedy? 
Pytam: jak? 

"Książki zaginają czasoprzestrzeń" - to również Pratchett w "Straż! Straż!".

Podejrzewam, że to jest powód mojego gwałtownego przejścia z wieku 33 na 44. 
Za dużo czytałam.
Bo jak inaczej to wytłumaczyć?