czwartek, 30 kwietnia 2020

"Mindhunter" recenzja książki




Lekturę "Mindhuntera" zaczęłam od ... obejrzenia serialu na Netflixie. Była to dobra kolejność, ponieważ prawdopodobnie nie zdecydowałabym się na książkę, gdyby nie spodobał mi się film. A serial jest bardzo dobry, intrygujący, przerażający i klimatyczny. I choć stanowi tylko luźną adaptację książki sprawił, że z zaciekawieniem sięgnęłam po pierwowzór.

Główny autor książki - John Douglas - ponad 25 lat pracował w FBI. Jest autorem programu profilowania psychologicznego, które obecnie stanowi jedno z narzędzi śledczych w kryminalistyce. Pierwsze kroki  Douglasa w tej dziedzinie były trudne. Jego działania spotykały się z krytyką i pobłażliwym podejściem współpracowników.  Ogrom pracy jaki Douglas włożył w rozwój  programu oraz praktyczne dowody na jego skuteczność sprawiły, że kryminalistyka zyskała nowy instrument w walce z przestępczością.
Książka "Mindhunter" to opowieść o trudnej i wymagającej drodze, jaką autor przeszedł, aby ten instrument określić, dopracować i wdrożyć. Niezliczone godziny pracy, wyczerpujące podróże, rozmowy i wykłady, pomoc innym jednostkom w znalezieniu morderców, badanie miejsc zbrodni - z jednej strony poznajemy elementy pracy, jaką Douglas wykonywał, z drugiej - wpływ, jaki jego ogromne zaangażowanie i obowiązkowość miały na życie prywatne i zdrowie.

Najistotniejszym przedsięwzięciem, jakiego podjął się w czasie pracy John Douglas, były rozmowy z najbrutalniejszymi przestępcami i mordercami w Stanach Zjednoczonych. Pozwoliło mu to w jakiś sposób zrozumieć mechanizmy ich działania, co wykorzystywał w swojej pracy, profilowaniu i publikacjach. W książce "Mindhunter" opisy tych spotkań stanowią sporą część opowieści. Spotkałam się z zarzutem, że autor przedstawił je beznamiętnie i bez empatii. Nie zgadzam się z tym. Same historie są tak szokujące, że stonowanie ich opisów, brak epatowania brutalnością i suche przedstawienie faktów sprawia, że nie uderzają aż tak bardzo w czytelnika. Wrażliwej osobie wystarczy świadomość, że wydarzyły się naprawdę. Niepotrzebne są sugestywne opisy.

Oprócz samych historii nieprawdopodobne były dla mnie inne kwestie - związane z prawem w USA. Ogromnym było dla mnie zaskoczeniem, że wypuszczani na wolność, po odbyciu wyroku i z opinią "zresocjalizowanej jednostki" przestępcy (seksualni oraz mordercy), mogą się starać o pracę w policji (!!!). Ich odbyte wyroki są po czasie "wymazywane" z akt, a do warunkowego zwolnienia wystarczająca jest opinia więziennego psychologa. Douglas nie był zwolennikiem takich działań i bardzo często interweniował, niejednokrotnie nieskutecznie. Douglas miał świadomość, że inteligentni przestępcy są również dobrymi psychologami i wiedzą jak zmanipulować system więzienny dla własnej korzyści.  

Nie chcę porównywać filmu "Mindhunter" do książki. Zazwyczaj obydwie dziedziny traktuję jako wzajemne uzupełnienie. Cześć epizodów z książki została przedstawiona w serialu. Podejrzewam, że kolejne historie posłużą za kanwę następnych sezonów. Przede mną jeszcze druga książka Douglasa "Mindhunter. Podróż w ciemność". Mam nadzieję, że będzie równie zajmująca i świetnie napisana. Bo przyznam, że jak na książki stricte amerykańskie, opowieść jest przedstawiona starannie. Może dlatego, że powstała w latach dziewięćdziesiątych, a wtedy jeszcze pisało się dobrze. 

sobota, 25 kwietnia 2020

"Królowie Bourbona" recenzja serii J.R. Ward



Pisarkę J.R. Ward poznałam w czasie mojej fascynacji romansami paranormalnymi. Jej seria "Bractwo Czarnego Sztyletu" okazała się najlepszym wampirzym cyklem, jaki czytałam, a i pierwszy tom "Upadłych aniołów" (niestety, kolejne części w Polsce nie zostały wydane) zawierał nieziemsko magiczny potencjał.   

Najnowsza seria J.R. Ward  "Królowie Bourbona" jest na wskroś realna,  choć niekoniecznie zwyczajna. Bo choć bohaterowie nie przejawiają zdolności nadnaturalnych, to życie jakie prowadzą, jest co najmniej egzotyczne. Przynajmniej dla zwykłego, przeciętnego czytelnika. Ale właśnie o to chodzi. Autorka, inspirując się serialem z lat osiemdziesiątych "Dynastia", stworzyła sagę bogatej amerykańskiej rodziny - producentów bourbona. 

Fascynacja autorki serialem sugerować może, że powieść nosić będzie znamiona opery mydlanej. Jako, że w języku polskim to określenie, w odniesieniu do filmów odcinkowych, ma znaczenie pejoratywne - będę bronić serii J.R. Ward przed taką opinią, ponieważ jest to cykl pisarsko bardzo dobry. Pewne elementy, takie jak mnogość bohaterów, zagmatwanie akcji, niespodziewane powiązania rodzinne, natłok niepomyślnych wydarzeń, romanse i zdrady, kontrasty społeczne i inne, które wpadają na myśl przy określeniu "telenowela" - są wspólne. Jednak język, zmyślność akcji, dbałość o szczegóły, a przede wszystkim rzetelne przedstawienie codzienności, w której zostali usytuowani bohaterowie, świadczy o świetnym warsztacie twórczym autorki.

Rodzina Bradfordów - socjeta stanu Kentucky, dla której przepych i zbytek, to chleb powszedni. Produkcja bourbona od kilku pokoleń zapewnia im luksusowe życie: ogromne posiadłości, stadniny, wysokiej klasy samochody, wszechobecna służba, prywatne odrzutowce i wystawne przyjęcia. 
Ale jak to czasem bywa* - im więcej przywilejów, tym mniej szczerości; im liczniejsza służba, tym trudniej o prywatność; sukcesy i przywileje generują zawiść i intrygi, a miłość i zaufanie są rzadsze od diamentów. 

Po kilku latach nieobecności do rodzinnej posiadłości wraca jeden z synów rodu Bradford. Przyjazd Lane'a jest elementem zapalnym całej historii, a on sam spaja całą fabułę. Spotkanie Lane'a z byłą ukochaną to pierwszy z wątków - kolejne, coraz bardziej dramatyczne i intrygujące, przelewają się przez strony jak bourbon w destylarni.  

"Przepis na bourbona jest tak naprawdę prosty: zacier zbożowy (który według prawa obowiązującego w stanie Kentucky musi zawierać przynajmniej pięćdziesiąt jeden procent kukurydzy, a który tu, w Bradford Bourbon Company, składa się poza tym z żyta, słodowanego jęczmienia oraz około dziesięciu procent pszenicy, dodającej mu aksamitności), woda źródlana pochodzenia krasowego oraz drożdże. A gdy już dokona się cała chemiczna magia, świeży bourbon wlewany jest do osmalonych od środka beczek z dębu białego i leżakuje w (...) magazynach tak długo, aż powstanie z niego dojrzały, mocny i piękny trunek".   [1]

To oczywiście przepis podstawowy. Szczepy drożdży stosowane w indywidualnych produkcjach są ściśle strzeżoną tajemnicą, wykorzystywana woda pochodzi z unikalnego źródła, a leżakowanie trunków odbywa się w wyjątkowych warunkach. To wszystko określa, czy produkt okaże się "przyzwoity, wspaniały lub... całkiem niesamowity". [2]

Podobnie jest z powieścią. Przepis na dobrą sagę rodzinną też jest prosty: wyraźni bohaterowie, dynamiczna akcja, urywanie rozdziałów w najbardziej zajmujących momentach, seks, przemoc, miłość, melodramaty i happy end.  Jednak, żeby książka okazała się niesamowita, potrzeba trochę więcej. J.R. Ward dokonała tego. Zmieszała literackie składniki, dodała swój pisarski styl, odleżakowała poszczególne tomy (och, to wyczekiwanie na ciąg dalszy), z czego powstał smakowity beletrystyczny trunek. 

Jest to książka bardzo dobra w swoim gatunku. Trzy tomy stanowią zamkniętą całość - w sam raz dla przedstawienia tej historii. Nie ma dłużyzn, wyważona ilość dialogów i opisów, ciekawostki z zakresu produkcji bourbona, klimat amerykańskiego Południa. Tytuły dwóch tomów, to terminy związane z procesem produkcji trunku. "The Angel's Share" to ta część leżakującego w beczkach płynu, która wyparowuje (dola, udział aniołów), a "Devil's Cut" wchłania się w dębowe drewno (diabelska działka, danina). Powieść J. R. Ward jest właśnie tym co pozostało: dojrzałym i smakowitym produktem, dystrybuowanym przez wydawnictwo "Marginesy", opatrzonym piękną okładkową etykietą. 


 * w filmach
[1] "Królowie bourbona" J.R. Ward, wydawnictwo Marginesy, 2017, str. 59 
[2] "Dola aniołów" J.R. Ward, wydawnictwo Marginesy, 2017, str. 128

poniedziałek, 20 kwietnia 2020

Prince "Sometimes It Snows In April"



Muzykę Prince'a poznałam pod koniec lat osiemdziesiątych, kiedy mój starszy kuzyn - ogromny fan Prince'a, "katował" mnie przy każdym spotkaniu jego funkowo popowymi utworami. Chodziłam wtedy jeszcze do szkoły podstawowej i muzyka nie była dla mnie jedną z form ekspresji, tylko przypadkowymi dźwiękami w tle. Prince sprawił, że zaczęłam słuchać. Wszystkie odegrane kasety (to był ten czas bezkarnego kopiowania) znałam na pamięć i ciągle było mi mało. 

Minęło kilkadziesiąt lat, setki przeróżnych przesłuchanych płyt za mną, ale Prince ciągle zajmuje w moim sercu ważne miejsce. Ostatnio nawet częściej do niego wracam - już nie na kasetach, choć i te zajmują zaszczytne miejsce w kartonie w piwnicy (nie pozbyłam się ani jednej kasety), ale na czarnych od dźwięków płytach. 

Książka Wydawnictwa Dolnośląskiego "Chaos i rewolucja" nie jest dobrą książką dla entuzjasty Prince'a. Odniosłam wrażenie, że napisanie tej biografii, dla autora było zwykłym zleceniem, które wykonał bez serca. W książce znalazłam głównie krytykę i umniejszanie sukcesów, co mnie - dojrzałej już fance - czytało się źle. Prince jaki był, taki był*, ale trzeba przyznać, że jego wkład w światową muzykę jest znaczny. Był doskonałym kompozytorem, dobrym tekściarzem i płodnym twórcą. 

Jutro mija czwarta rocznica jego śmierci. Smutno mi z tego powodu. Żeby uczcić pamięć Prince'a odtworzę wieczorem jeden z najpiękniejszych jego utworów "Sometimes It Snows In April", bo choć piękna pogoda za oknem, to w sercu "czasami pada śnieg w kwietniu, czasami czuję się tak źle, tak źle".

* chodzi o kontrowersyjność 

środa, 15 kwietnia 2020

Ekslibrisy




Ekslibrisy - graficzne drobiazgi, które w miniaturowej formie mieszczą miłość do książek, potwierdzenie aktu ich własności i charakter właściciela. 

Na ekslibrisy w książkach natknęłam się już w dzieciństwie. Pięknie wykaligrafowane nazwisko mojego dziadka z dopiskiem "własność" jest przecież uproszczoną formą ekslibrisu. Moja mama wbijała do swoich książek imienne pieczątki. Ja nieudolnie próbowałam kopiować ich pomysły, co poskutkowało rozmaitymi gryzmołami na wewnętrznych stronach okładek.

W czasie zakładkowej przygody kolekcjonerskiej, w ramach jednej z wymian, dostałam gratis sporą ilość ekslibrisów. Nie zdecydowałam się na uzupełnianie tego zbioru, jednak przy różnych okazjach zwracałam uwagę na zamieszczane znaki własnościowe w książkach. Oczywiście głównie natrafiłam na nie w książkach bibliotecznych, jednak i te z jednej biblioteki (MBP Ruda Śląska, czy Biblioteka Śląska) zmieniały się w przeciągu lat. 

Zainteresowana zjawiskiem, zakupiłam książkę  "Ekslibrisy" Marii Grońskiej, w której zebrano wszelkie wiadomości dla kolekcjonerów. Historia ekslibrisu, jego początki i rozwój w Polsce (od XV wieku), dzieje książki i bibliofilstwa, pierwsi kolekcjonerzy, twórcy i artyści - każdy z tematów opracowany został bardzo dokładnie i rzetelnie. Ilustracji za wiele nie ma, a jakość ich jest średnia, jednak stanowią świetne uzupełnienie tekstu.  Przedstawiają oprócz przykładowych ekslibrisów również sygnatury znaków autorskich. W książce znalazły się także międzynarodowe symbole objaśniające techniki ekslibrisów (np. drzeworyt, litografia, sitodruk, itp).

Książka wydana została w niskim nakładzie na początku lat dziewięćdziesiątych przez Bibliotekę Narodową. Jest obecnie dostępna na rynku antykwarycznym, ale cena trochę przeraża. Mnie udało się ją kupić 15 lat temu (zachowany dokument zakupu) za niecałe 10 zł. Warto podkreślić, że to książka solidna - znów wrócę do zdania, że takich książek dziś się nie wydaje. Może dlatego cena na rynku wtórnym jest tak wysoka. Jednak jeśli kogokolwiek fascynuje ta kolekcjonerska dziedzina, uważam że warto zainwestować. 

Na zdjęciu kilka ekslibrisów z mojego skromnego zbioru. Nasza rodzina posiada swój znak graficzny, zaprojektowany przez mojego kuzyna Seweryna. Również na zdjęciu. 





piątek, 10 kwietnia 2020

Opowieści graficzne dla dzieci



Pozwólmy dzieciom czytać komiksy.

Jakiś czas temu usłyszałam od zaprzyjaźnionej pani bibliotekarki, że dzieci w wieku 8-14 lat przechodzą najsłabszy okres jeśli chodzi o chęć czytania książek. Zaobserwowała to w czasie kilkunastu lat swojej pracy w bibliotece publicznej. I nie chodzi tu tylko o niechęć do lektur szkolnych – chodzi o czytanie książek w ogóle.

Z opowieści znajomych, jak również ze swojego doświadczenia wiem, że zaszczepienie w dziecku pasji czytania w wieku przedszkolnym nie jest łatwym zadaniem. I nawet jeśli dziecko lubi słuchać opowieści czytanych przez rodzica, lubi przeglądać książki obrazkowe, jest cierpliwe w słuchaniu audiobooków czy słuchowisk, jak również obserwuje w domu rodzinnym naturalne nawyki czytelnicze – nie zawsze samodzielne czytanie sprawia mu przyjemność, zwłaszcza w czasie pierwszych klas szkoły podstawowej. Opinię tą wyrażam jako rodzic, który przez ostatnie kilkanaście lat obserwował zmiany zainteresowań swojej córki i zaprzyjaźnionych dzieci w różnym wieku. 

Jednym z moich pomysłów na zachęcenie dziecka do czytania są komiksy. Dorośli często „nie poważają” takiej lektury, często uznając treść komiksu za mało edukacyjną, wręcz za prostą. Myślę, że jest to spowodowane nieznajomością dzisiejszego rynku komiksowego oraz brakiem wiary w skuteczność. A przecież dynamiczna obrazkowa akcja, przystępny i energiczny język oraz efekt "szybkiego przeczytania" danej książki - mają dużą szansę wciągnąć dzieci w świat lektur. Poza tym łączenie obrazu z tekstem pozwala rozwinąć zdolności interpretacyjne i wyobraźnię - co jest ważnym walorem edukacyjnym :).

Od czego zacząć?
Proponuję od klasyki, czyli od komiksów znanych z lat 70-90 XX w. W bibliotekach jest sporo takich starych opowieści obrazkowych: przygody Tytusa, Romka i A'tomka, Asteriksa i Obeliksa, Kleksa, Kajka i Kokosza, Koziołka Matołka - to tylko niektóre z wartych uwagi.  Są  one na tyle uniwersalne tematycznie, że mogą zainteresować współczesne dzieci. 
Po klasyce  postawmy na popkulturę, czyli komiksy Donaldy. Te komiksy zainteresowały największą grupę znanych mi dzieci.  Stworzyły również możliwość rozmowy z dzieckiem o przeczytanym komiksie. Tytuły Donaldów nawiązują do bardzo wielu dziedzin życia: filmu, historii starej i współczesnej, techniki, literatury, itp.  („Magią i mieczem”, „Kwa vadis”, „Moby Duck”, „Koszmar z ulicy kaczej”), a wyjaśnienie pochodzenia tytułu może być fajnym zadaniem dla rodzica. Największym zaskoczeniem dla mnie było, gdy córka moja mając lat 9,  w czasie oglądania popularnego teleturnieju (dla dorosłych) znała odpowiedź na kilka zadanych pytań. Na moje zdziwione spojrzenie odpowiedziała: „No co?, to było w Donaldzie”. Zaprzyjaźniona pani bibliotekarka potwierdziła, że te komiksy są najczęściej czytaną formą w „kryzysowym” wieku.

Oprócz zachęty do czytania, komiksy mogą stać się również źródłem nowych zainteresowań. Wraz z wiekiem dzieci sięgają po dojrzalsze publikacje, które mogą inspirować. Bo przecież komiksy to nie tylko historie o superbohaterach czy fantasy. To także opowieści o autentycznych znanych postaciach, o wydarzeniach historycznych, odkryciach czy uczące ironii i samokrytyki - paski komiksowe z dawnych czasopism. 
Kolejny etap, to mangi - bardzo szeroka kategoria, ale wiele fachowych wortali pomoże ją ogarnąć. Mangowy rynek jest szalenie rozbudowany, a z doświadczenia wiem, że i niegłupi. 

I choć nie jestem wielką fanką komiksu, jako formy, to widzę, że dzisiejsze dzieci wychowane w większości na obrazie i szybkich zmianach stron, mogą zainteresować się komiksem i będzie to dla nich równie wartościowe jak powieść niegraficzna. Dajmy zatem komiksom szansę. A może i my, sceptyczni dorośli, trafimy przy okazji na coś ciekawego.
***
Zakładka z secondhandu. 

niedziela, 5 kwietnia 2020

"Córki chcą inaczej" Eugenii Kobylińskiej - Masiejewskiej



Nie dane mi było ocenić tej książki po okładce, bo posiadany przeze mnie egzemplarz przeszedł długą drogę, zanim trafił do mojej biblioteczki. Introligatorska oprawa była jednym z etapów jej życia, a podejrzewam, że rekonwalescencji po naprawie nie zaznała, bo i nowa, zdawałoby się - mocna, okładka kwalifikuje się do wymiany. Książka musiała być czytana dziesiątki, jak nie setki razy, a przed rozpadem całkowitym uratowało ją oryginalne szycie stron. 

"Córki chcą inaczej" trafiły do mnie w dzieciństwie. Dostałam ją od "babci sąsiadki", która pod koniec lat osiemdziesiątych  zdecydowała się wyemigrować na Zachód. Egzemplarz nie ma stron tytułowych, posiada za to kilka okrągłych bibliotecznych pieczęci oraz poważną pieczątkę Górniczego Ośrodka Turystyczno Sportowego "Zagroń", należącego w czasach PRL-u do KWK "Szczygłowice". Czyli - książka została prawdopodobnie wypożyczona na jednym z turnusów i nie zwrócona. Ośrodek mieści się w Szczyrku. Działa do dziś, oczywiście obecnie pod prywatną egidą. Moja mama przypomniała mi, że w roku 1980 spędzaliśmy w nim urlop. Miałam wówczas niecałe 4 lata."Zagroń" wybudowano na początku lat siedemdziesiątych.

"Córki chcą inaczej" to jedna z wielu młodzieżowych książek Eugenii Kobylińskiej-Masiejewskiej. Nie czytałam jej innych powieści, ponieważ cóż, chyba się trochę obawiałam. Bo choć "Córki" bardzo mi się podobały i wielokrotnie do nich wracałam, to przyznaję, że klimat był delikatnie przestarzały.  I nie chodzi o samą treść książki, bo tematycznie dzisiaj książka byłaby na czasie. I może to nawet przykre, że problemy nastolatków:  przemoc domowa, alkoholizm rodziców, ich przepracowanie i rozwody, zaniedbanie dzieci, depresja, zjawisko sponsoringu, ubóstwo -  są dziś aktualne. Te same problemy, tylko inny poziom bytowania. I właśnie opis tych okoliczności socjalnych, czy szkolnictwa, był dla mnie trochę egzotyczny - choć zrozumiały. 

Cieszę się, że ta książka nadal znajduje się w mojej biblioteczce. W obecnym stanie nadawałaby się wyłącznie na makulaturę. Czasem lubię do niej wrócić. Choćby po to, żeby przypomnieć sobie, jak pisze się dobre młodzieżowe książki. Stara szkoła pisania miała więcej szacunku dla czytelnika, niż współczesne. Może i było w niej więcej poprawności, czy moralizatorstwa, ale równocześnie poruszane problemy opisywane były jakoś dojrzalej, z głębią. I sami bohaterowi wydają mi się rozsądniejsi, bardziej odpowiedzialni i świadomi swoich sytuacji.

Książka jest dla mnie osobliwą pamiątką. I choć strony kruszeją, a klej introligatorski puszcza, to nadal jest w niej dusza, tli się literackie życie dziewczynek, czyichś córek.

I oczywiście przypomina mi lubianą "babcię sąsiadkę".

Na zdjęciu stara zakładka - rok 1967. Otrzymałam ją od p. Andrzeja - antykwariusza z Chorzowa.