poniedziałek, 30 marca 2020

Emigracja




"Ludzie zawsze wyruszają. Zawsze. Wierzą, że potrafią urządzić życie lepiej niż w domu"
/Orson Scott Card - "Gra Endera"/

Rok 1959. Gertruda wraz z czwórką dzieci, wyjeżdża z kujawskiej wsi na Śląsk, za mężem już-górnikiem. Przydzielone na miejscu mieszkanie okazuje się zajęte przez dzikich lokatorów. Pierwszą noc spędzają w pokoju robotniczego hotelu.

Emigracja, to ciężkie tobołki wypchane skrawkami minionych chwil i miejsc - porzucane na kolejnych kolejowych stacjach, znaczą drogę do nowej codzienności.

Rok 1983. Siedmioletnia wnuczka Gertrudy pcha ulicami szarego miasta wózek z lalką. Jest szczęśliwa, bo dostała zagraniczne zabawki. Nie rozumie, że w wózku oprócz zabawek schowane zostały rozpacz i strach starszej kuzynki, byłej właścicielki wózka, która za kilka dni opuści Polskę na zawsze.

Emigracja, to rozpacz dziecka, któremu burzy się stabilny domek z ukochanych klocków i drze kolorowe rysunki. W  zamian daje się "białą kartę" i ołówek. Kredki musi zdobyć sam.

Rok 1984. Ośmioletnia wnuczka Gertrudy, z niemieckim katalogiem na kolanach, prosi babcię o przywiezienie z zagranicznego wyjazdu, pięknej lalki z długimi włosami. Babcia z katalogu możliwości wybiera inną niespodziankę: nie wraca do Polski.

Emigracja jest tęsknotą, oczekiwaniem i rozczarowaniem. Ich proporcje kształtuje czas. Przenikają się, wynikają jedno z drugiego, zawsze są. 

Rok 1987. Jedenastoletnia wnuczka Gertrudy przypadkowo słyszy opowieść dorosłych: "...chcieli wyjechać...sprzedali wszystko... zdali mieszkanie...nie mieli tu nikogo... nie przepuścili ich na granicy...rodzice i dwoje dzieci...powiesili się pod oknami sąsiadów...".

Emigracja, to blackjack, gdzie krupierem jest Los, a gra często toczy się o najwyższą ze stawek.

Rok 2013. Wnuczka Gertrudy wspomina rodzinę i przyjaciół, którzy rozpierzchli się po świecie. Rozmyśla o emigracji, której nigdy nie chciałaby doświadczyć. Wie jednak, że to niemożliwe, bo przecież emigracja dotyka nie tylko tych, którzy odjeżdżają.

***

Tekst napisałam na konkurs organizowany przez portal www.ryms.pl w 2013 roku. Jestem wnuczką Gertrudy. Zdobytą w ramach nagrody książkę prezentuję na zdjęciu.

To "Emigracja" z tekstem Jose Manuel Mateo oraz z ilustracjami Javier Martinez Pedro.
Przedstawia historię meksykańskiego chłopca, który wraz z siostrą i mamą przemierza kilometry nadziei, aby dostać się do miejsc dla nich szczęśliwych. Nielegalna to droga, smutna i uciążliwa, pełna emocji i wrażeń. Zakończona sukcesem. 

Pojęcie "składa się" w wypadku tej książki ma znaczenie podwójne. Fragmenty opowieści, które składają się na historię podróży - autorzy przedstawili na składanych w harmonijkę stronach. Pojedyncze, bogato ilustrowane, po pionowym rozłożeniu tworzą obraz - mapę wędrówki. Całość zaprezentowana została na ekologicznym papierze mohawk, a oprawiona w twardą czarną okładkę.  

To jedna z najpiękniej wydanych książek, z jaką miałam styczność. 

"Dlatego stworzyliśmy tę książkę, żeby nie zapomnieć, że emigrujący dziewczynki i chłopcy istnieją i cierpią, a także dlatego żeby przypomnieć, że oni również mają pełne prawo żyć w innej rzeczywistości".

Wydawnictwo Widnokrąg, 2013 
Przekładu dokonała Marta Jordan. 






środa, 25 marca 2020

Abibliofobia




Humorystyczne pojęcie "abibliofobia", czyli strach przed sytuacją, w której zabraknie książek (materiałów) do czytania, zaczyna dla mnie nabierać poważnego znaczenia. W czasie, gdy zamknięte zostały wszystkie biblioteki i ograniczono swobodny dostęp do lektur, które traktuję jak własne, a tylko przechowuję je na bibliotecznych półkach - zaczynam się zastanawiać nad słusznością pozbywania się domowych książek. I oczywiście, że jest dostęp do księgarni internetowych i książek elektronicznych, ale idea minimalizmu, którą powoli wprowadzam w życie, kłóci się z taki działaniami.

Poza tym dostępność utraciły publikacje o niskich nakładach, których na rynku już nie ma, a do których wracałam za pośrednictwem bibliotek. "Z powrotem, czyli fatalne skutki niewłaściwych lektur" Z. Batki to jedna z tych książek, kolejne to wczesne roczniki Fistaszków oraz  "13 i 1/2 życia kapitana Niebieskiego Misia" W. Moersa. 

Na szczęście na domowych półkach czeka kilka książek nieprzeczytanych; również wiele takich, do których warto wrócić. Zawsze czekały w kolejce, za tymi, które gonił termin oddania do wypożyczalni. Poza tym mój nowy zakup, który na zdjęciu, powinien dostarczyć mi zajęcia na długie godziny. To jedna z tych książek wyszarpanych z rynku. Zakup wydanych w 2019 roku "Filozoficznych i translatorycznych wędrówek po Dolinie Muminków"  sprawił mi ogromną trudność. Pod koniec lutego tylko dwóch sprzedawców na allegro miało tą książkę w ofercie (w księgarniach internetowych towar niedostępny). Pierwszy z nich wycofał się ze sprzedaży i oddał mi pieniądze, a drugi wywindował cenę, gdy tylko samotny pozostał na aukcji. Udało mi się kupić w pierwszych dniach marca. W połowie miesiąca książki już nie ma. 

Uwielbiam Muminki i rozprawa Hanny Dymel-Trzebiatowskiej będzie dla mnie świetną zabawą, która nie obejmie tylko przeczytania książki. Już przy lekturze pierwszego rozdziału czytanie wiązało się z powrotem do "Komety nad Doliną Muminków", zapoznaniem się z poglądami różnych filozofów, przejrzeniem sytuacji ekonomicznej i kulturalnej w czasach, gdy Jansson serię książek tworzyła. Dlatego odbieram "Wędrówki" jako skrzynię skarbów, z której wyłowię cenne ciekawostki.

Każdy z bibliomanów przynajmniej raz zadał sobie pytanie: jakie książki zabrałby na bezludną wyspę. Z pewnością trudno wybrać tą jedyną. Gdyby jednak było tylko kilka sekund na decyzję, w moim wypadku byłyby to Muminki. A że obecne zamknięcie bibliotek  i muzeów kojarzy mi się z odizolowaniem podobnym do bezludzia, wracam do tego co znam  i co daje mi poczucie bezpieczeństwa. Bo warto mieć ze sobą torebkę mamusi Muminka, w której znajdę wszystko co potrzeba - cierpliwość, wsparcie, otuchę i wytrwałość, a także "naleśniki z dnia poprzedniego" i proszki od bólu głowy. Przyda się także kilku naelektryzowanych Hatifnatów, którzy podładują moje wewnętrzne akumulatory. I oczywiście fajka Włóczykija - żeby utrzymać (s)pokój pomiędzy mną, a mną.



piątek, 20 marca 2020

"Lacrimosa" - recenzja tomiku poetyckiego Marty Fox


Z przejmującą poezją Pani Marty Fox zapoznałam się kilkanaście lat temu na wieczorze autorskim w Miejskiej Bibliotece Publicznej w Katowicach. Spotkanie z poezją, a przede wszystkim rozmowa z samą poetką zaowocowało wspaniałym okresem w moim życiu.

Dzięki Pani Marcie miałam okazję wziąć udział w nieznanej mi wcześniej formie teatralnej jaką jest czytanie dramatu; poznałam wielu ciekawych pisarzy i tłumaczy w ramach bibliotecznych autorskich spotkań w cyklu "Mistrz słowa" *; powróciłam do czytania poezji; poznałam klimat biblioteczny od strony organizacyjnej, powiększyłam domową biblioteczkę o polecane książki. Pani Marta zainicjowała moje najważniejsze zakładkowe wydarzenie - dzięki Jej staraniom odbyła się wystawa moich zbiorów w dwóch filiach katowickiej MBP.

I choć z czasem prywatna znajomość ucichła, ślady po niej przy mnie pozostały. Nie tylko w formie książek, tomików, dedykacji, zakładek, czy fotografii. To pewnego rodzaju wrażliwość i inne spojrzenie na literacki świat. I bardzo miłe wspomnienia.


Spotkałam się z Panią Martą na zeszłorocznych Targach Książki w Katowicach - chwila rozmowy, miłe słowa wpisane w poetycki tomik, wzruszenie. Minęło kilka miesięcy od tego spotkania, tyle samo od mojego pierwszego uchylenia  stron "Lacrimosy". Do opisania związanych z lekturą wrażeń  potrzeba było czasu, ochłonięcia, wyostrzenia słów, odpowiedniego ich ułożenia.


Czytanie "Lacrimosy" poprzedziłam muzycznym wstępem. Fragment "Requiem" Mozarta, do którego nawiązuje tytuł zbioru, wprowadził melancholijną atmosferę, nastawił mnie lirycznie i emocjonalnie dostroił. 
Delikatny trzepot słów autorki trafiał zatem w struny uwrażliwione na najmniejszy poetycki szelest. I choć w krótkiej przedmowie poetka uprzedziła, że w wierszach tych "wspomnienie najmocniejszych emocji", nie przygotowałam się na podmuch uczuć jaki we mnie wywołały, a który  wzmagał się z każdym kolejnym wierszem, by huraganem...

I w tym miejscu musiałam odetchnąć. Nie dawałam rady przeczytać dwóch, trzech wierszy w ciągu dnia. Bo te co były już we mnie bolały bardzo i potrzebowały pociechy, odpoczynku, ukojenia. Dawałam im czas, spałam z nimi, oswajałam je. Czasem było trudno, nie dawały zasnąć i bolały zbyt długo. Czasem nie pozwoliłam im w sobie zagościć, wypierałam znaczenia, bojąc się, że kiedyś i mnie będą dotyczyć. Nie chciałam się z tym godzić. "Jaka starość, fuknęłam, jaka starość". 

Pani Marta Fox spogląda na życie z perspektywy osoby dojrzałej, mającej świadomość, że na pewne wydarzenia nie ma wpływu, zwłaszcza te przeszłe. W wierszach poetki nie ma żalu, rozpaczy, strachu czy gniewu. Jest smutek - spokojny, cichy, cierpliwy. Jego szept wybrzmiewa delikatnie z każdego wiersza, by złożyć się w silne brzmienie, od którego drży serce. 

Tomik "Lacrimosa" składa się z trzech części. Pierwsza nadała tytuł całemu zbiorowi, kolejne to "Niepokój" i "Tylko cisza". Trzydzieści trzy utwory, słowo wstępu autorki, fotografia i dwie opinie na jednym ze skrzydeł okładki. Na drugim skrzydle wiersz - ten, którego ostatnie wersy wprowadziły nowy element do mojego planu dnia:

"Jeden wiersz dziennie"

Posprzątać biurko, spalić notatki, 
przetrzebić komputer.
Wyrzucać, wyrzucać, wyrzucać.
W liście do córek dopisać:
Róbcie swoje, dziewczynki.
Sukces to niesprawiedliwe słowo.
Ważna jest dobroć.
I jeden wiersz dziennie.
Nie trzeba go pisać,
wystarczy przeczytać.

/Marta Fox/

Więc kartkuję, szukam, wracam, wspominam, czerpię. Czytam.

* MBP Katowice

niedziela, 15 marca 2020

Prawo Murphy'ego w księgowości



Kiedyś w porannej audycji lokalnego radia usłyszałam ironiczną wypowiedź redaktora prowadzącego, że jak lubisz nudę, to zostań księgowym. Ostatnio natknęłam się również na stereotypowy komentarz w książce "Zakochany przez przypadek" Yoav Blum.

" - Zdziwiłabyś się, jacy potrafią być ograniczeni, zupełnie jak księgowi - powiedział Guy
   - Zresztą on teraz własnie jest księgowym, prawda? - zapytał Eric"

Kontroli skarbowej temu, komu wieje nudą, proszę Państwa :).
Nowej ustawy, nowych podatków i nowych druków!!
Wiecznych aktualizacji programów, plików jpk**, niewspierania systemów, popsutej kserokopiarki  i wniosków do wniosków.
***
Proszę porozmawiać sobie przez telefon z osobą w Krajowej Informacji Podatkowej, gdy na zadane pytanie o vat, o godzinie 9:00 odpowiada można odliczyć, o godzinie 12:00 tego samego dnia w tej samej sprawie odpowiada nie można odliczyć, a o 15:00 stwierdza, że w tej chwili nie może udzielić odpowiedzi.

Wiedza ogólna księgowej wzrasta proporcjonalnie do ilości zaksięgowanych dokumentów, a szczególnie do dokumentów, w których nazwa zakupionego przedmiotu brzmi: EFF O SSC N 85 OBRZ (sic!).

Żeby wprowadzić do ewidencji środków trwałych podest ruchomy pamiętajmy, że przenośniki ogólnego zastosowania to te, w których "granicę instalacji elektrycznej należącej do przenośnika stanowi z reguły główna płyta zaciskowa". Jakże przydatny i czytelny opis !! Księgowa się odnajdzie w try miga.

Prawo Murphy'ego w księgowości obowiązuje warstwowo:
Gdy musisz skorzystać ze zszywacza, to na pewno zabrakło w nim zszywek, a gdy sięgasz do pudełka po nowe, to pudełko okazuje się puste.
Gdy czekając na ważny telefon, musisz skorzystać z toalety, to ważny telefon zadzwoni wtedy gdy cię nie będzie, a przy próbie oddzwonienia okazuje się, że ciągle zajęte.
Oczekiwanie na połączenie na infolinii ZUS trwa zawsze minimum 20 minut, a jak się już połączysz, to akurat ważny klient musi z tobą załatwić ważną sprawę, więc się rozłączasz, po czym okazuje się, że ta sprawa jednak nie do ciebie.
Szukając potrzebnej do reklamacji faktury sprzed dwóch lat, spodziewaj się, że to było jednak cztery lata temu, a segregator jest już dawno w archiwum, do którego klucze są u kierownika, a on właśnie wyjechał.

Na koniec proponuję zabawę: zsumuj wszystkie wydarzenia przedstawione powyżej, pomnóż przez osiem godzin dniówki, dolicz stres, "oddaj krajowi co mu się należy" ***, a wynik rozksięguj w czasie - od dziś do emerytury.

To nie jest nuda - to są sporty ekstremalne!

* Nie będę promować tej stacji
** A co to?
*** Kazik Staszewski rozumie ten problem ;)

wtorek, 10 marca 2020

"Konstytucja Apokalipsy" recenzja cyklu książek Denisa Szabałowa



Cykl: "Konstytucja Apokalipsy"
Autor: Denis Szabałow

Tom I: "Prawo do życia"
Tom II: "Prawo do użycia siły"
Tom III: "Prawo do zemsty"

Wydawca: Insignis

Choć wiele powieści z Uniwersum Metro już za mną, czasem lubię wrócić do tego zmaltretowanego, roztrzaskanego i kalekiego świata. Tym razem na miejsce powrotu wybrałam Sierdobsk - niewielkie miasteczko w obwodzie penzeńskim, w którym w dworcowym schronie od 20 lat mieszka garstka ludzkiej społeczności. Główny bohater - stalker Daniła - to chłop mężny i waleczny. Bliskie mu wojskowe klimaty - szkolony w schronie od dzieciństwa wraz z grupą małoletnich przyjaciół , okazuje się być doskonałym dowódcą, strategiem i żołnierzem. Jego znajomość wszelkich rodzajów broni, celność, umiejętność przetrwania w trudnych warunkach na powierzchni oraz perfekcyjna walka wręcz sprawiają, że jest stalkerem - żołnierzem doskonałym i niezawodnym. I choć z opisu przebija lekka ironia, to raczej mało złośliwa. Bo Daniłę uwielbiam - właśnie za jego siłę i doskonałość, za uczciwość i prawość, za umiejętność przyznania się do błędu lub swojej nieudolności, za rozsądek i brak brawurowego ryzyka. Zastanawiam się jednak, jak się uchował tak dobry człowiek w tym zgniłym świecie. Brakuje mi trochę potknięć, egoizmu i atawistycznych odruchów w charakterze Daniły. Czy autor uważa, że jest możliwe w postapokaliptycznym środowisku, istnienie takiego człowieka? Oczywiście Daniła wady ma również - zabija. Wprawdzie wrogów, ale zabija. No, ale jesteśmy przecież na wojnie, o czym Denis Szabałow nie daje nam zapomnieć. Ze szczegółami opisuje rodzaje broni, którymi dysponują przemykający po kartkach książki i po Sierdobsku ludzie. Sprzęt techniczny, profesjonalne pojazdy, pancerne pociągi - no i niewyczerpalne źródła paliwa, aby to wszystko ogarnąć. Może nie byłabym w tej kwestii taka złośliwa, jednak autor zastrzegł w komentarzu do książki, że chciałby przedstawić sytuację bohaterów realistycznie. Moja kobieca percepcja nie godzi się na tak doskonałe wyposażenie  - uważam, że umiejętności bohaterów i dostęp do wszelakich wojskowych dóbr jest przesadzony, a zbiegi okoliczności ułatwiające zdobycie fachowego taboru są wydumane.
Ponadto nie zwraca się uwagi na poziom skażenia wyposażenia budynków, czy zakładów, które odwiedzają stalkerzy. Zbierając łupy nikt nie używa dozymetru, co dalej, po 20 latach od katastrofy, na zewnątrz znajdowane są leki i  żywność, zdatne do spożycia.

Jeśli spojrzymy jednak na powieść jak na twór typowo SF, w którym na dodatek fikcja przeważa nad nauką, historia Daniły okazuje się świetną opowieścią o człowieku, który chroniąc prawo do życia bliskich mu osób, korzysta z  prawa do użycia siły i prawa do zemsty. Dlatego chętnie idę ramię w ramię z bohaterem, biorę udział w walkach, rzucam granatami, pocę się w kombinezonie, tarzam po pustkowiach, kryję w piwnicach, strzelam z okienek na strychu. Poddałam się dowodzeniu Daniły, bo on robi to dobrze. Przetrwałabym w polowych warunkach, nosiłabym ciężką broń, napychała kieszenie granatami - bo z Daniłą warto - właśnie przez tą jego prawość i uczciwość. Takiego bohatera się podziwia, takim bohaterem chce się być.  Z ogromną przyjemnością czytałam o organizowanych akcjach bojowych i taktycznych podejściach; niesamowite zorganizowanie oddziałów, strategie i akcje dywersyjne - to wszystko napisane w przystępnej formie podobało mi się - osobie nie przejawiającej militarnych zainteresowań. Czasem może przeszkadzały mi zbyt szczegółowe opisy militariów (gratka dla koneserów), ale skoro nie miały większego wpływu na akcję - ulatywały mi z głowy po każdym wybuchu granatu. 

Denis Szabałow napisał powieść w trzech częściach. Zaczynając pisać pierwszy tom już wiedział, że wymyślona przez niego fabuła to ciągłość zdarzeń rozłożona na trzy książki. Dlatego - nie jest to trylogia! - to chronologiczna świetna historia o silnym człowieku, który korzysta ze swoich praw w świecie po apokalipsie.

Polecam nie tylko miłośnikom Uniwersum Metro.
  
  

czwartek, 5 marca 2020

Krótki żywot niskich nakładów



Przeraża mnie krótki żywot niektórych książek na wydawniczym rynku. Jeśli coś jest hitem to wydawane jest na wszystkie sposoby: w wersji kieszonkowej, z okładką filmową, twardą, miękką, bez lub z obwolutą, w księgarniach i sklepach spożywczych, przy kasach, na kasach i ciągle ich mało - (tak, mówię na przykład o Blance Lipińskiej). Gdy już ukaże się coś wartościowego, to nakład jest niski, w bibliotece jeden egzemplarz (więc kolejka). Po dwóch, trzech latach książka jest nie do zdobycia, a jej ceny na rynku wtórnym są  zaporowe.

Druga rzecz, że takie wartościowe książki czasem przechodzą niezauważone i kończą w koszu na wyprzedaży, a fakt że są wartościowe odkrywa się dopiero gdy niesprzedane lądują na makulaturze. I patrz wyżej :) - albo nie do zdobycia, albo wysokie ceny.

Przykładem są:
"Trzynaste piórko Eufemii" Macieja Wojtyszki wydane przez EZOP w 2007 roku - ceny zaczynają się od 120 złotych - dziwna sprawa, bo pozostałe publikacje o Brombie, Fikandrze i ich przyjaciołach nie osiągają takich zawrotnych cen. 

"Logikomiks. W poszukiwaniu prawdy", który bardzo chętnie przygarnęłabym w kilku egzemplarzach, ponieważ świetnie nadaje się na prezent dla nastolatków o zamiłowaniach do przedmiotów ścisłych.

"Magia M.C. Eschera", o której na blogu już wspominałam, a której ceny przekraczają 200 zł i tu też żałuję, bo warto się z albumem zapoznać i świetnie nadaje się na prezent.

"Noga w nogę" Dezidera Toth - niestety na rynku jest niedostępna za żadne pieniądze - pozostają stacjonarne antykwariaty.

"Fistaszki zebrane" - roczniki Fistaszków wydawane przez Naszą Księgarnię co roku po dwóch, trzech latach osiągają zawrotne ceny, a wydawca nie planuje wznowień, o czym dowiedziałam się na Targach Książki w Krakowie. 

Nakłady książkowe, w porównaniu z tymi z czasów PRL są zatrważająco niskie. Kiedyś niski nakład "Kto pocieszy Maciupka" Tove Jansson mieścił się w 30 tysiącach egzemplarzy, a  książka była trudna do zdobycia już w momencie ukazania się na pierwotnym rynku (pisał o tym także Marcin Wicha w "Rzeczy których nie wyrzuciłem"). Dziś wydawnictwa milczą na temat nakładów, ale czasem natykam się na informację (nie pamiętam - gdzie?), że nakład 30 tysięcy jest marzeniem dla wydawców, przy czym oczywiście nie mówimy o hitach. Z drugiej strony "Fistaszki" są komiksowym pożądanym hitem, więc dlaczego NK nie wykorzystuje tego i nie wydaje poprzednich roczników?

No dobrze, nie jestem panią z wydawnictwa ;), więc nieznane mi zaplecze książkowe. Może się mylę, może się niepotrzebnie wymądrzam, ale  równocześnie się cieszę, że w naszym księgozbiorze "Escher", "Logikomiks" i "Noga w nogę" mają się świetnie,  są docenione i cyklicznie odczytywane :).