„Czasem Mariannie wydaje się, że
wszystko potłukło się w jej rękach na kawałki, jak kubek babci. Kto temu
winien? Czy w ogóle można wiedzieć kto
jest winowajcą wszystkiego?”
Szukając inspiracji do kolejnego
blogowego wpisu natknęłam się w bibliotece na książkę „Marianna” Anny
Kamieńskiej. Autorkę kojarzyłam jedynie z powieścią „Rozalka Olaboga”, którą
czytałam w dzieciństwie. Innych publikacji – opowiadań, poezji, felietonów –
nie znam, aczkolwiek przygotowując się do tego wpisu poczytałam trochę o samej Kamieńskiej
i chętnie sięgnę po pozostałe jej wydawnictwa.
Opowieść „Marianna” składa się z
dwóch części, które kilka lat przed wspólnym „imiennym” tytułem wydane zostały
jako osobne książki. Zastanawiać może, dlaczego postanowiłam napisać o tej
publikacji, archaicznej zapewne, bo z końca lat 70-tych, a na dodatek
opowiadającej o czasach jeszcze wcześniejszych, prawdopodobnie międzywojennych,
z którymi nijak nie utożsamią się dzisiejsze dzieci, a nawet nie zaciekawią większości
dorosłych. Trudno mi również określić dla kogo ta książka została napisana: czy
dla dorosłych, aby mogli spojrzeć na świat oczami dziecka i zrozumieć jego
zachowanie; czy dla dzieci, którym mogłaby pomóc w odbiorze świata. Nie wiem co mnie
przyciągnęło do tej książki – faktem
jest, że na półce stoi już mój własny
egzemplarz, który zakupiłam w trakcie lektury, bo jest to jedna z tych książek,
które chcę mieć i do niej wracać. I to jest właśnie powód recenzji - chcę się
podzielić odkryciem świetnej książki, bo wśród obecnie wydawanych publikacji
dla dzieci i o dzieciach, ciężko taką znaleźć.
Mariannę poznajemy, jako małą
dziewczynkę, która uczy się chodzić, mówić, uświadamiać swoje istnienie,
nazywać przedmioty i określać uczucia, dorastać. Dzień po dniu, w różnych
przyziemnych sytuacjach, wraz z Marianną odczuwamy coś, czego nie pamiętamy z
dzieciństwa, a co na pewno miało miejsce. I w tym mieści się chyba magia tej
książki. Czytamy o nas samych, o tym co się działo w naszych sercach i głowach,
gdy byliśmy bardzo mali, a czego nie mamy prawa pamiętać. Czytamy o spokojnym
śnie, gdy w tle słychać domową krzątaninę; o rozpaczy, gdy jest się
niezrozumianym, czy niesprawiedliwie potraktowanym; o tęsknocie za czymś własnym,
słodkim, bezpiecznym; o smutku, gdy zgubi się ulubioną pamiątkę, czy zabawkę; o strachu przed obcymi, przed
krzykiem bliskich, przed niewiadomą.
„Dorośli szybko zapominają.
Dzieci pamiętają wszystko”.
Radzenie sobie z emocjami,
rozpoznawanie ich i oswajanie jest przewodnim tematem tej książki. Mówimy tu o
emocjach i doznaniach prawie wszystkich. O tęsknocie i dążeniu do pewnego celu
(zakupu słodyczy, zdobycia zabawki) i rozczarowaniu, gdy cel się osiągnie. „Smak
rzeczy zdobytych jest całkiem inny niż smak tęsknoty”. O strachu przed
wydarzeniami, do których nikt dziecka nie przygotował (pierwszy dzień w
świetlicy, odwiedziny u zamożniejszej sąsiadki, a nawet nowe niewygodne odświętne
ubranie). O odczuwaniu muzyki i związanego z nim tanecznego ruchu, który
„ogarnia” ciało, a któremu dziecko się poddaje nie rozumiejąc pchającej ku temu
siły. O kalkulacji, czy przyznanie do winy jest warte konsekwencji. O żalu za
przewinienie, które ciąży, ale upór nie pozwala się do żalu przyznać.
„-Niech Marianna wstanie i
przeprosi mamę – radzi Władzia.
Marianna wie, że jest to jedyny
sposób wyjścia z tej strasznej chwili. Z tej grozy i z tej ciszy, która ją
otoczyła. Ale to jest bardzo trudno wstać i przeprosić. Są takie cisze, z
których nie da się wyjść, w których trzeba już tkwić na zawsze.”
Opowieść o Mariannie pomaga
spojrzeć na zachowanie dzieci z innej strony. Nie jak na krnąbrne, niegrzeczne
i uparte istoty, ale jak na kogoś kto dopiero się uczy i/lub buntuje przeciwko wyborom
narzucanym przez starszych i braku możliwości podejmowania samodzielnych
decyzji.
„Dużą dziewczynką jest się
zawsze, kiedy trzeba być grzecznym – pomyślała Marianna. – Ale zawsze małą,
kiedy się czegoś bardzo chce. Wtedy jest się zawsze za małą.”
Wszystkie emocje dziewczynki
autorka przedstawia wnikliwie i trafnie. Odnosiłam czasem wrażenie, że
postać Marianny posłużyła Kamieńskiej do
przedstawienia odczuć nie tylko maluchów, ale również dorosłych. Te wszystkie
lęki, niepokoje, radości i zachwyty są przecież w każdym człowieku - stłumione przez rozsądek albo przez
odpowiedzialność – ale są. Bo przecież jak i Marianna czasami niedobrze czujemy
się w nowym środowisku, czy w wymuszonym okolicznościami ubraniu. Nie potrafimy
przeprosić, przeżywamy rozstania, rozpaczamy, nie ufamy ludziom lub ufamy im za
bardzo, pragniemy niemożliwego.
Niejednokrotnie odczuwamy niesprawiedliwość, ostracyzm i
bezsilność. Płaczemy i tańczymy, mamy
ochotę rzucić wszystko lub wtulić się w bezpieczne ramiona, krzyczeć i milczeć.
„Widać, że Marianna pobladła i oczy ma jeszcze trochę spuchnięte od płaczu. Mama Małgosi widzi wszystko. I nawet tę odrobinę nie wypłakanego płaczu, który jeszcze siedzi gdzieś w sercu.”
Marianna mieszka w Lublinie, co ustaliłam na podstawie rzek, o których opowiada (Czerniejówka i Bystrzyca). Trudno mi było jednak dokładanie ustalić
czas akcji w opowieści. Na pewno jest to okres przed II wojną. O zaborach wzmianki
nie ma, ale główna bohaterka kładzie na krzesło (żeby dosięgnąć stołu) dwa tomy
(dwa roczniki) „Przyjaciela Dzieci” – czasopisma, które wydawane było w latach
1861-1914 w Warszawie, a wcześniej we Lwowie w latach 1848-1852. Z których
roczników bohaterka korzysta – nie
wiadomo. Przybliżyć czas akcji może jeszcze użyte w opowieści pojęcie „duszka”
(„ta duszka”, nie „ten duszek”) określające usztywnienie kołnierzyka w
marynarskiej bluzce. W słowniku języka polskiego pod red. W. Doroszewskiego z
lat 1958-1969 ujęto jako przest. „kawałek sztywnej materii, na którą nawijało
się chustkę noszoną przez mężczyzn na szyi”. W kwestii „czasowej” namieszała
mi w głowie także informacja o ochronce, jako formie przedszkola (nie
sierocińca), do której uczęszczała Marianna, a która prowadzona była przez
osoby świeckie. W internecie znalazłam tylko informację o lubelskiej ochronce
żydowskiej, do której z pewnością dziewczynka nie uczęszczała.
Zawęzić czas opowieści może
wzmianka o łaźni miejskiej, z której korzystała szkolna klasa Marianny. Na stronie
encyklopedialublina.pl przeczytałam, że wybudowaną nad Czerniejówką łaźnię
publiczną, udostępniono „szerokim warstwom ludności” pod koniec 1926 r. Lata 20-te, to także lata dzieciństwa Anny Kamieńskiej, która mieszkała wówczas w Lublinie.
Mimo tego, że wydarzenia opisane
w „Mariannie” mają miejsce prawie sto lat temu, a świat przedstawiony daleki
jest od współczesnego, to odczucia i wrażliwość dzieci, to co siedzi w ich głowach i sercach, niewiele się różnią od
dzisiejszych. Opowieść Kamieńskiej będzie aktualna i za kolejne dziesiąt lat, cóż z tego jednak, skoro obecnie mało kto o niej słyszał. Smutne to bardzo, ponieważ warte obejrzenia są również drobiazgowe ilustracje Leonii Janeckiej, które stanowią znaczną część książki i które przepięknie ją uzupełniają.
„Poszła. I teraz już jest za
późno, żeby ją polubić, pokochać. Przedtem, choć była tak blisko, wcale jej się
nie widziało. Była, bo była. Musiała być. Wtedy, kiedy naprawdę zobaczy się
człowieka, on już odchodzi, już go nie ma. I zawsze jest za późno.”
"Marianna" wydana została przez wydawnictwo "Czytelnik" w 1980 r. Nakład nie był zbyt duży, jak na tamte lata i może dlatego ciężko znaleźć ją obecnie w antykwarycznej sprzedaży. Jeśli ktoś się na nią jednak natknie, to polecam lekturę. Książka jest znakomita. Wybaczcie, ale obecnie takich książek się już dla dzieci nie pisze. Choć chciałabym się w tym zdaniu mylić.
„Groszek łatwo odpryskuje od
strąka i dzwoni o miskę. Można łuskać długo i nic nie mówić. A potem, kiedy
widać już dno w koszu, zdaje się, że to była jakaś długa wspólna rozmowa. Bo
kiedy się coś razem zgodnie robi, to tak jakby się rozmawiało, i potem już
ludzie są bardziej znajomi i bliscy.”
„Inni ludzie, kiedy przychodzą,
to nawet jeżeli milczą, mówią nam prawdę o nas samych”
„Słowo „przepraszam” jest najtrudniejszym
słowem ze wszystkich, Może dlatego, że ta niegrzeczność jeszcze siedzi w
gardle.”
„Świat jest najtrudniejszy do
życia właśnie wtedy, kiedy nic się nie dzieje i kiedy wszystko zajmuje się
tylko tym, żeby być, a i to z wielkim wysiłkiem.”
„Jest coś w człowieku takiego, co
czasami gotowe jest do odejścia. Niby się jest, a przecież jakby nas nie było.”