sobota, 29 czerwca 2019

Francuska Marianna

 

Kilka lat temu z Targów Książki w Krakowie przywiozłam taką oto kolorową serię zakładek, reklamującą francuską księgarnię o nazwie "Marjanna" w Warszawie. Nie chciałam pisać w poście, że Marianna jest nieoficjalnym symbolem narodowym we Francji, bo to było zbyt oczywiste, dlatego szukałam innych inspiracji. Natknęłam się wówczas na opowieść Anny Kamieńskiej, której lektura zakończyła się recenzją zamieszczoną w poprzednim wpisie. A wpis o zakładkach pozostał nadal bez pomysłu. Ale tu mała niespodzianka. W "Mariannie" znalazł się francuski akcent! Oto i on:

"Idzie się przez puste ulice. Brzegi chodników podmywa gęsta, brudna woda, która szoruje rynsztokami. Nie ma nawet czasu oglądać teraz wystaw i szyldów. U pani Kralowej ciągle stoi słój z różowymi cukrowymi laleczkami. Już zblakły od światła. A w oknie u fryzjera nadal straszy głowa z kredową twarzą i rudą peruką. Jej oczy obramowane są czarnymi kreskami rzęs. Na drzwiach napis: "Entree". To znaczy: "wejście" po francusku. Tak mówi babcia." *

* Anna Kamieńska, "Marianna", Czytelnik 1980




poniedziałek, 24 czerwca 2019

"Marianna" recenzja książki Anny Kamieńskiej

 

„Czasem Mariannie wydaje się, że wszystko potłukło się w jej rękach na kawałki, jak kubek babci. Kto temu winien? Czy w ogóle można wiedzieć kto jest winowajcą wszystkiego?

Szukając inspiracji do kolejnego blogowego wpisu natknęłam się w bibliotece na książkę „Marianna” Anny Kamieńskiej. Autorkę kojarzyłam jedynie z powieścią „Rozalka Olaboga”, którą czytałam w dzieciństwie. Innych publikacji – opowiadań, poezji, felietonów – nie znam, aczkolwiek przygotowując się do tego wpisu poczytałam trochę o samej Kamieńskiej i chętnie sięgnę po pozostałe jej wydawnictwa.  

Opowieść „Marianna” składa się z dwóch części, które kilka lat przed wspólnym „imiennym” tytułem wydane zostały jako osobne książki. Zastanawiać może, dlaczego postanowiłam napisać o tej publikacji, archaicznej zapewne, bo z końca lat 70-tych, a na dodatek opowiadającej o czasach jeszcze wcześniejszych, prawdopodobnie międzywojennych, z którymi nijak nie utożsamią się dzisiejsze dzieci, a nawet nie zaciekawią większości dorosłych. Trudno mi również określić dla kogo ta książka została napisana: czy dla dorosłych, aby mogli spojrzeć na świat oczami dziecka i zrozumieć jego zachowanie; czy dla dzieci, którym mogłaby pomóc w odbiorze świata. Nie wiem co mnie przyciągnęło do tej książki –  faktem jest, że na  półce stoi już mój własny egzemplarz, który zakupiłam w trakcie lektury, bo jest to jedna z tych książek, które chcę mieć i do niej wracać. I to jest właśnie powód recenzji - chcę się podzielić odkryciem świetnej książki, bo wśród obecnie wydawanych publikacji dla dzieci i o dzieciach, ciężko taką znaleźć.

Mariannę poznajemy, jako małą dziewczynkę, która uczy się chodzić, mówić, uświadamiać swoje istnienie, nazywać przedmioty i określać uczucia, dorastać. Dzień po dniu, w różnych przyziemnych sytuacjach, wraz z Marianną odczuwamy coś, czego nie pamiętamy z dzieciństwa, a co na pewno miało miejsce. I w tym mieści się chyba magia tej książki. Czytamy o nas samych, o tym co się działo w naszych sercach i głowach, gdy byliśmy bardzo mali, a czego nie mamy prawa pamiętać. Czytamy o spokojnym śnie, gdy w tle słychać domową krzątaninę; o rozpaczy, gdy jest się niezrozumianym, czy niesprawiedliwie potraktowanym; o tęsknocie za czymś własnym, słodkim, bezpiecznym; o smutku, gdy zgubi się ulubioną pamiątkę, czy zabawkę; o strachu przed obcymi, przed krzykiem bliskich, przed niewiadomą.

„Dorośli szybko zapominają. Dzieci pamiętają wszystko”.

Radzenie sobie z emocjami, rozpoznawanie ich i oswajanie jest przewodnim tematem tej książki. Mówimy tu o emocjach i doznaniach prawie wszystkich. O tęsknocie i dążeniu do pewnego celu (zakupu słodyczy, zdobycia zabawki) i rozczarowaniu, gdy cel się osiągnie. „Smak rzeczy zdobytych jest całkiem inny niż smak tęsknoty”. O strachu przed wydarzeniami, do których nikt dziecka nie przygotował (pierwszy dzień w świetlicy, odwiedziny u zamożniejszej sąsiadki, a nawet nowe niewygodne odświętne ubranie). O odczuwaniu muzyki i związanego z nim tanecznego ruchu, który „ogarnia” ciało, a któremu dziecko się poddaje nie rozumiejąc pchającej ku temu siły. O kalkulacji, czy przyznanie do winy jest warte konsekwencji. O żalu za przewinienie, które ciąży, ale upór nie pozwala się do żalu przyznać. 
„-Niech Marianna wstanie i przeprosi mamę – radzi Władzia.
Marianna wie, że jest to jedyny sposób wyjścia z tej strasznej chwili. Z tej grozy i z tej ciszy, która ją otoczyła. Ale to jest bardzo trudno wstać i przeprosić. Są takie cisze, z których nie da się wyjść, w których trzeba już tkwić na zawsze.”

Opowieść o Mariannie pomaga spojrzeć na zachowanie dzieci z innej strony. Nie jak na krnąbrne, niegrzeczne i uparte istoty, ale jak na kogoś kto dopiero się uczy i/lub buntuje przeciwko wyborom narzucanym przez starszych i braku możliwości podejmowania samodzielnych decyzji.

„Dużą dziewczynką jest się zawsze, kiedy trzeba być grzecznym – pomyślała Marianna. – Ale zawsze małą, kiedy się czegoś bardzo chce. Wtedy jest się zawsze za małą.”

Wszystkie emocje dziewczynki autorka przedstawia wnikliwie i trafnie. Odnosiłam czasem wrażenie, że postać  Marianny posłużyła Kamieńskiej do przedstawienia odczuć nie tylko maluchów, ale również dorosłych. Te wszystkie lęki, niepokoje, radości i zachwyty są przecież w każdym człowieku -  stłumione przez rozsądek albo przez odpowiedzialność – ale są. Bo przecież jak i Marianna czasami niedobrze czujemy się w nowym środowisku, czy w wymuszonym okolicznościami ubraniu. Nie potrafimy przeprosić, przeżywamy rozstania, rozpaczamy, nie ufamy ludziom lub ufamy im za bardzo, pragniemy niemożliwego.  Niejednokrotnie odczuwamy niesprawiedliwość, ostracyzm i bezsilność.  Płaczemy i tańczymy, mamy ochotę rzucić wszystko lub wtulić się w bezpieczne ramiona, krzyczeć  i milczeć.

„Widać, że Marianna pobladła i oczy ma jeszcze trochę spuchnięte od płaczu. Mama Małgosi widzi wszystko. I nawet tę odrobinę nie wypłakanego płaczu, który jeszcze siedzi gdzieś w sercu.”

Marianna mieszka w Lublinie, co ustaliłam  na podstawie rzek, o których opowiada (Czerniejówka i Bystrzyca).  Trudno mi było jednak dokładanie ustalić czas akcji w opowieści. Na pewno jest to okres przed II wojną. O zaborach wzmianki nie ma, ale główna bohaterka kładzie na krzesło (żeby dosięgnąć stołu) dwa tomy (dwa roczniki) „Przyjaciela Dzieci” – czasopisma, które wydawane było w latach 1861-1914 w Warszawie, a wcześniej we Lwowie w latach 1848-1852. Z których roczników  bohaterka korzysta – nie wiadomo. Przybliżyć czas akcji może jeszcze użyte w opowieści pojęcie „duszka” („ta duszka”, nie „ten duszek”) określające usztywnienie kołnierzyka w marynarskiej bluzce. W słowniku języka polskiego pod red. W. Doroszewskiego z lat 1958-1969 ujęto jako przest. „kawałek sztywnej materii, na którą nawijało się chustkę noszoną przez mężczyzn na szyi”. W kwestii „czasowej” namieszała mi w głowie także informacja o ochronce, jako formie przedszkola (nie sierocińca), do której uczęszczała Marianna, a która prowadzona była przez osoby świeckie. W internecie znalazłam tylko informację o lubelskiej ochronce żydowskiej, do której z pewnością dziewczynka nie uczęszczała. 
Zawęzić czas opowieści może wzmianka o łaźni miejskiej, z której korzystała szkolna klasa Marianny. Na stronie encyklopedialublina.pl przeczytałam, że wybudowaną nad Czerniejówką łaźnię publiczną, udostępniono „szerokim warstwom ludności” pod koniec 1926 r. Lata 20-te, to także lata dzieciństwa Anny Kamieńskiej, która mieszkała wówczas w Lublinie.

Mimo tego, że wydarzenia opisane w „Mariannie” mają miejsce prawie sto lat temu, a świat przedstawiony daleki jest od współczesnego, to odczucia i wrażliwość dzieci, to co siedzi w ich głowach i sercach,  niewiele się różnią od dzisiejszych. Opowieść Kamieńskiej będzie aktualna i za kolejne dziesiąt lat, cóż z tego jednak, skoro obecnie mało kto o niej słyszał. Smutne to bardzo, ponieważ warte obejrzenia są również  drobiazgowe ilustracje Leonii Janeckiej, które stanowią znaczną część książki i które przepięknie ją uzupełniają. 

„Poszła. I teraz już jest za późno, żeby ją polubić, pokochać. Przedtem, choć była tak blisko, wcale jej się nie widziało. Była, bo była. Musiała być. Wtedy, kiedy naprawdę zobaczy się człowieka, on już odchodzi, już go nie ma. I zawsze jest za późno.”

"Marianna" wydana została przez wydawnictwo "Czytelnik" w 1980 r. Nakład nie był zbyt duży, jak na tamte lata i może dlatego ciężko znaleźć ją obecnie w antykwarycznej sprzedaży. Jeśli ktoś się na nią jednak natknie, to polecam lekturę. Książka jest znakomita. Wybaczcie, ale obecnie takich książek się już dla dzieci nie pisze. Choć chciałabym się w tym zdaniu mylić.
 
 

„Groszek łatwo odpryskuje od strąka i dzwoni o miskę. Można łuskać długo i nic nie mówić. A potem, kiedy widać już dno w koszu, zdaje się, że to była jakaś długa wspólna rozmowa. Bo kiedy się coś razem zgodnie robi, to tak jakby się rozmawiało, i potem już ludzie są bardziej znajomi i bliscy.”

„Inni ludzie, kiedy przychodzą, to nawet jeżeli milczą, mówią nam prawdę o nas samych”

 „Słowo „przepraszam” jest najtrudniejszym słowem ze wszystkich, Może dlatego, że ta niegrzeczność jeszcze siedzi w gardle.”

„Świat jest najtrudniejszy do życia właśnie wtedy, kiedy nic się nie dzieje i kiedy wszystko zajmuje się tylko tym, żeby być, a i to z wielkim wysiłkiem.”

„Jest coś w człowieku takiego, co czasami gotowe jest do odejścia. Niby się jest, a przecież jakby nas nie było.” 

środa, 19 czerwca 2019

Ogród Botaniczny w Zabrzu

 
 
W letni słoneczny dzień, gdy beton osiedla daje dodatkową dawkę ciepła, a człowiek miasta szuka rześkiego oddechu wśród przyrody - "pamiętajcie o ogrodach", których na Śląsku wprawdzie jest niewiele, ale które chętnie użyczą chłodu zieleni.

Jednym z takich "życzliwych" miejsc jest Miejski Ogród Botaniczny w Zabrzu. 

Kilkuhektarowy obiekt powstał już przed II wojną światową; po wojnie rozkwitł na nowo, rozrósł się i udoskonalił. Ogród składa się z części botanicznej, parkowej, placu zabaw i szklarni. W części botanicznej, skomponowanej we francuskim stylu (regularne kwatery, niektóre oddzielone żywopłotem) znajdziemy bardzo bogatą kolekcję dendrologiczną. Najstarsze drzewa mają około 60-70 lat. W ich cieniu stoi wiele ławek; umiejscowiono także plac zabaw, którego elementy ustawione są na piaszczystym wzniesieniu. Uważam, że ocienione miejsca są atutem zabrzańskiego ogrodu. Ich brak daje się we znaki w młodym Śląskim Ogrodzie Botanicznym (Mikołów), gdzie drzewostan dopiero pracuje nad swoją okazałością :). W Zabrzu znajdziemy oczywiście również miejsca słoneczne - w części parkowej. Fragment ten, urządzony w stylu ogrodów angielskich, przecięty ścieżkami spacerowymi, to miniaturowy park krajobrazowy. Przy otoczonym wierzbami stawie, po którym wśród wodnych lilii pływają kaczki i łabędzie, w pogodne niedzielne popołudnia koncertuje orkiestra dęta. Rano natomiast, gdy gwar zwiedzających nie zakłóca spokoju zwierząt, spotkać można żaby i zaskrońce wygrzewające się w słońcu. Rosarium i ogród japoński, to kolejne elementy części parkowej. W rosarium znajdziemy 64 odmiany róż, które można podziwiać przechadzając się wąskimi ścieżkami wśród pachnących krzewów. Ogród japoński wprawdzie niewielki, ale sprawia przytulne wrażenie.  
Na terenie ogrodu można spotkać także relikty minionej epoki. Między innymi betonowe kosze na śmieci w kształcie zwierząt oraz rzeźbę starej fontanny. W pobliżu trzech sadzawek, na powierzchni których unosi się paproć wodna oraz kożuch rzęsy wodnej, znajduje się niewielkie alpinarium oraz szklarnie - kaktusiarnia i palmiarnia.  W szklarniach, oprócz egzotycznych roślin i sukulentów, znajdują się akwaria z rybkami oraz oczko wodne, do którego spływa mały wodospad. Część ścieżek spacerowych pokrywa się ze ścieżką dydaktyczną ogrodu. Składa się ona z ponad pięćdziesięciu tablic o tematyce botanicznej, uzupełnionych ciekawymi eksponatami. Na terenie Ogrodu mieści się sklepik z napojami i lodami oraz bezpłatne toalety. Obowiązuje zakaz poruszania się rowerami (przy wejściu postawiono stojak na rowery). Ceny biletów są niskie, a w kasie można kupić również widokówki, zakładki do książek, kwiaty doniczkowe i inne pamiątki.

Zabrze, to miasto w którym się wychowałam. Do Miejskiego Ogrodu Botanicznego zaglądam przynajmniej raz w roku; gościliśmy tam również z mężem w trakcie fotograficznej sesji ślubnej. Ogród ma swój klimat. Zachęcam do odwiedzenia. 

piątek, 14 czerwca 2019

Tasiemki, wstążki i koronki


 
 
Historia "Bonaxu", Zakładu Pasmanteryjnego, który w 1974 r. uczcił XXX-lecie PRL dzianą zakładką do książki z kalendarzem, przedstawia się dość osobliwie. Właściwie to historia Fabryki Pasmanteryjnej, której "Bonax" był jedynie krótkim etapem, a nawet małym elementem, jeśli weźmiemy pod uwagę i czas istnienia i zakres terytorialny.
Zmechanizowana wytwórnia tasiemek, wstążek i koronek Rudolfa Kellera powstała w drugiej połowie XIX wieku, a poszczycić się mogła maszyną parową napędzającą produkcję, tkalnią i wytworną mieszkalną willą. Na początku XX wieku fabrykę odkupili dwaj łódzcy przemysłowcy, którzy ją rozbudowywali: uzupełniali i unowocześniali wyposażenie, dobudowywali kolejne budynki fabryczne, wprowadzali nowe linie. Czas II wojny światowej, to oczywiście posługa na rzecz Rzeszy, a po zakończeniu wojennych działań fabrykę przejęło państwo polskie, które niezwłocznie wznowiło produkcję.
Podobną historię miały pozostałe zakłady pasmanteryjne i dziewiarskie, zarówno te okazałe, jak i drobniejsze, z których ostatecznie stworzono 3 duże państwowe przedsiębiorstwa.  Dwa z nich, po kolejnych unowocześnieniach, złożyły się na "Bonax". Pod tą nazwą przedsiębiorstwo funkcjonowało tylko przez 8 lat, a następną nazwą było "Lenora". Spółka pod tą nazwą prowadzi produkcję do dnia dzisiejszego.
 
Zakładkę sprezentowała mi Pani Bibliotekarka z rudzkiej biblioteki. Zdobyła ją na targu staroci parę lat temu.  Dziękuję Pani Agnieszko.
 
 

niedziela, 9 czerwca 2019

Statystyczny Murakami



"Było wśród nich wiele (...) utworów z rodzaju tych, które niegdyś były popularne, ale nie wiadomo kiedy zostały zapomniane i nikt ich już nie bierze do ręki" *

Jestem w trakcie lektury pierwszego tomu ostatniej powieści Murakamiego "Śmierć komandora".
Obydwa tomy leżały w bibliotecznych nowościach i chociaż pierwszy z nich do biblioteki przywędrował w zeszłym roku, to jestem dopiero drugą osobą, która go wypożyczyła.
"Już nie czyta się Murakamiego" - powiedziała pani bibliotekarka. Zaintrygowana tym zdaniem sprawdziłam na książkowych portalach, gdzie ocenia się przeczytane książki -  ile i jakie oceny otrzymała ta powieść. I rzeczywiście, brak zainteresowania w naszej bibliotece odzwierciedla brak zainteresowania w ogóle. Wygląda zatem, że popularność Murakamiego wygasa. 
 
Pierwsze powieści Murakamiego wydane w Polsce na początku wieku mają kilka tysięcy ocen, a najpopularniejsza z nich  "Norwegian Wood" paręnaście tysięcy. Późniejsze powieści nie przekraczają pięciu tysięcy, ale fakt że "Pojawia się idea" oceniło tylko paręset osób bardzo mnie zasmucił.
Może rzeczywiście Murakami "się obczytał", niemniej ja jestem tą książką zauroczona. Może dlatego, że znalazłam w niej to czego oczekiwałam: spokój w opisach i magiczny realizm - elementy z których składa się każda książka tego japońskiego pisarza. Nie byłam zaskoczona, że bohaterem jest opuszczony przez żonę mężczyzna w średnim wieku. Nie byłam zaskoczona, że w życie tegoż bohatera wkrada się niedorzeczność, a spotykane osoby i prowadzone z nimi rozmowy oscylują na granicy absurdu. To jest właśnie Murakami.
 
"W życiu często się zdarza, że trudno jest uchwycić granicę między rzeczywistością a nierzeczywistością. Wygląda na to, że ciągle się przesuwa."**

No, ale tak jak przeminął czytelniczy czas Williama Whartona, tak przemija czas Harukiego Murakamiego. A tak przy okazji: pamiętacie, że połowa książek Whartona została wydana tylko w Polsce? 
 
* Haruki Murakami "Śmierć Komandora" t.1 "Pojawia się idea", Muza 2018, str. 71

  ** Tamże, str. 288
 
   


wtorek, 4 czerwca 2019

Papierowe Duszniki


 
 
W Muzeum Papiernictwa, położonym nad Bystrzycą Dusznicką, tuż za drewnianym mostem prowadzącym do Dusznik Zdroju, wyczerpać można nie tylko pamiątkowy arkusz papieru. W barokowym budynku papierniczego młyna nabierzemy także miłych wspomnień i ciekawej wiedzy.
Muzeum to odwiedziliśmy z rodziną kilka lat temu, spędzając urlop na Ziemi Kłodzkiej.
Pani Danka - Pani Bibliotekarka z Miejskiej Biblioteki Publicznej w Rudzie Śląskiej sprezentowała mi zakładkę do książki, którą nabyła właśnie w dusznickim Muzeum. Zakładka to nietypowa - jej trzonem jest sprasowany miedziany drut, a zamiast frędzla umieszczono kawałki lawy wulkanicznej (pumeks). Zakładka świetnie nadaje się do książek o szerokich grzbietach. Dziękuję serdecznie za prezent :).