wtorek, 10 listopada 2020

Recenzja serii Penny Reid "Kółko singielek miejskich"



Na tytuł serii "Kółko singielek miejskich" mąż mój parsknął śmiechem. I prawidłowo - bo już sam tytuł wskazuje, że to romantyczne komedie.

Siedem przyjaciółek - inteligentnych i z humorem   - spotyka się w każdy wtorek na pogaduchy i dzierganie. Szydełkują, robią na drutach i rozprawiają o swoim uczuciowym życiu, które jest średnio średnie. Jak łatwo się domyślić, każda część serii opowiada historię miłosną jednej z dziewczyn. 

Pierwszy tom serii, czyli  "Randka z homo sapiens" to bardzo zabawna opowieść o Janie - dziewczynie, która składa się z ufności, uwielbienia dla encyklopedycznych faktów i ponadprzeciętnych matematycznych zdolności. Ufność Janie sprawia, że nie zauważa zbliżającej się katastrofy w dotychczasowym związku, na dodatek niespodziewanie zostaje zwolniona z pracy. Ratuje ją z opresji "ochroniarz" Quinn, który doceniając fotograficzną pamięć Janie i matematyczną lotność, oferuje jej pracę. I siebie też oczywiście.

Spotkałam się z zarzutem, że główna bohaterka zachowuje się głupio i nie zauważa oczywistych rzeczy. Ups! Janie jest typowym przykładem osoby, która posiada wyobraźnię ejdetyczną, co jest niewątpliwie niesamowite, ale może utrudniać jej dostrzeżenie oczywistości i odczytanie intencji innych ludzi. Poczytałam, dowiedziałam się - i będę bronić zachowania Janie. Nieczęsto spotyka się w romansie  taką osobę - nieoczywistą, inteligentnie wygadaną i  ...  poniekąd dziwną. 

W tomie "Przyjaciele bez bonusu" druga miejska singielka znalazła swoją miłość. Tym razem to pani doktor Elizabeth, która dość niechętnie odświeżyła przyjaźń z Nico - irytującym przyjacielem z dzieciństwa, obecnie atrakcyjnym showmanem. Nico próbuje przekonać Elizabeth, że łączy ich coś więcej niż przyjaźń - dziewczyna jednak, pełna obaw i niemiłych wspomnień, nie pozwala sobie na uczucie. Oczywiście ma pod górkę. Mur wątpliwości atakowany jest z kilku stron: przez rodzinę Nico, paparazich, niezrównoważoną stalkerkę i głupie serce. 

"Haker i dziewczyna", czyli tom trzeci, to moja ulubiona część. Tłumaczenie tytułu "Love hacked" trochę wydawnictwu nie wyszło, ale wybaczam. :) Przemiła pani psycholog Sandra i przystojny kelner Alex hakują nawzajem swoje serca. Skrycie, nieświadomie, ostrożnie, momentami niechętnie - ale skutecznie. Sandra - singielka przed trzydziestką, regularnie umawia się na randki w tej samej restauracji. Każda z randek, zamiast ognistym seksem, kończy się sesją terapeutyczną faceta, z którym przyszła, oczyszczającym morzem łez i  "tylko" przyjaźnią - czasem jeszcze przed kolacją. Co dwa tygodnie kolejna próba i kolejna przyjaźń. A Sandra usycha z braku miłości. Kelner Alex obserwuje Sandrę i jej randki od dwóch lat. Pewnego wieczoru, postanawia złamać schemat - po opuszczeniu stolika przez kolejnego uprzyjaźnionego,  przysiada się do Sandry i je z nią kolację. To początek miłosnego binarnego kodu, gdzie na dwójkowy system Sandry i Alexa złożyło się 0 (zero) psychoterapii i 1 (ten pierwszy) namiętny pocałunek. Potem ciąg zero jedynkowych przepychanek, który ostatecznie tworzy wspaniały uczuciowy zapis. 

Co według mnie wyróżnia tę serię? Ogromne poczucie humoru bohaterów (i autorki) oraz starannie wyważona mieszanka namiętności i realizmu. Czekam na kolejne części, bo z tak dobrymi romantycznymi powieściami dawno się nie spotkałam. 



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz